Brak pamięci
podręcznej na myśli, rozpamiętywania, snucie planów; zalewa nas obraz...
Smugi światła za
oknem próbujemy zamknąć w stop-klatki, przetwarzamy, i nieudolnie układamy
puzzle „co widać”. Mózg pracuje nieustannie, dalej zalewając podświadomość obrazem,
a my się wyłączamy, tępo wpatrzeni poza akwarium na pola, lasy sosnowe,
nieużytki, rewersy miast. Gapimy się, czas mija, czas nie mija, monotonne
stukanie albo szelest nieustający, chce się spać jak nad strumieniem, gdy woda
muzykuje. Letarg, błogostan w układzie zamkniętym – proszę nie wysiadać, chyba,
że na najbliższej stacji. Z perspektywy pociągu świat płynie, my stoimy;
chociaż raz nie – świat na ręcznym, a my w sprincie.
Ciekawie, ale tyle
umyka i ostatecznie za szybko... (trasa Szczecin-Przemyśl ledwie godzin
szesnaście, w porywach dwadzieścia cztery).
No tak, ale są takie podróże, które właśnie przez swoją pociągowość kuszą i tacy pociagowi współtowarzysze, którzy po 12 godzinach stają się legendarni i mityczni. Oczywiście, rozumiem założenie wpisu - niemniej, bez PKP wschód Polski (i nie tylko) nie istniałby w kulturze pisanej :)
OdpowiedzUsuń