Pozornie jest normalnie: pola ryżowe; unoszący się kurz spod kół wielobarwnych ciężarówek, przyozdobionych owiewkami - skrzydłami/rybimi łuskami i srebrzystymi fanfarami, perfekcyjnie załadowanych, zdecydowanie powyżej dopuszczalnych norm (rekordowe 17 osób w Fiacie 126 p. Khmerowie co najwyżej skwitowaliby pobłażliwymi uśmiechami, ledwie szarpiącym kąciki ust); ulica ubrana w proste dwuczęściowe pidżamy, zapinane wysoko pod szyje, uszyte jakby z ptasich skór i piór, mieniące się kolorami, na głowach kraciaste chusty, czapki, kapelusze wyrwane strachowi na wróble; na południu w okolicach Kampot, Kep, Tatai, u podnóża gór Słoniowych i Kardamonowych rybackie wioski, kosze pełne krabów; w powietrzu buddyjskie mantry rozlegające się od świtu; gwarne targi, chaotyczna zabudowa; wszystko nieokreślone i czasowe, czyli normalnie. Pozory mylą.
Atmosfera jest gęsta, przytłaczająca. Duszno jakoś.
Czy to my (jesteśmy z Polski, jesteśmy historykami, jesteśmy przewrażliwieni. Nie potrafimy przejść obojętnie obok, bo gdyby zejść do poziomu kalkulatora, księgowego to w skali jednego kraju, jednego etnosu większej masakry nie było)?
Czy coś rzeczywiście wisi w powietrzu - unosi się znad rozgrzanej ziemi, z gnijących kości i szczępek ubrań tych, którzy nigdy nie zostali pochowani, wypływających na powierzchnie po ulewie?
Waterbording - zalewa nas świadomość tego, co się stało w Kambodży przed 40. laty. Ciężko złapać oddech. Pytania zaciskają pętle na szyi — kim był w 1975 r. kierowca tuk tuka? Po której stronie znalazła się kobieta wyciskająca sok ze świeżej trzciny cukrowej? Kto mordował kijami, kopaczkami, łopatami swoich braci, siostry, rodziców? Kto głodował, a kto miał pełną miskę? Kogo dotknął exodus z Phnom Penh czy Battambang? Kto uwierzył w nowy ład, nowe społeczeństwo, rewolucje? Komu wyrwano paznokcie, a kto szarpał za kombinerki, po których spływały strużki krwi?
Śmierć, sansara (wędrówka), odrodzenie, śmierć, sansara, odrodzenie, śmierć, odrodzenie, śmierć. Zmarłego owiniętego w białe sukno, należy spalić w trzy dni po śmierci. Pochówek urny z prochami obywa się tydzień później w klasztorze. Uroczystości towarzyszy śpiew mnichów. Biel, ogień i modły to drogowskazy, od których rozpoczyna się wędrówka.
Zgon spowodowany uderzeniem siekiery, uduszeniem poprzez zaciśnięcie plastikowego worka, pobiciem bambusowymi kijami, w przypadku dzieci roztrzaskaniem czaszki o pień drzewa itp., a następnie wrzucenie zwłok do masowego grobu i przysypanie ziemią uniemożliwiają odrodzenie. W Kambodży mieszka 14 mln ludzi i kilka milionow błąkających się dusz, zamkniętych w szklanej kuli dukkha (cierpienia).
Phnom Penh jest jak kopiec termitów, nad którym czarne pająki o smaku pieczonej wątróbki, (rarytas polnocnych brzegów jez. Tonlesap) rozwiesiły setki kilometrów przewodów elektrycznych. Przepisy drogowe nie istnieją czy są martwa litera prawa — jedno i to samo. Chodników brak. Kolonialna architektura obwieszona neonami, przybudówkami, kolejnymi piętrami, blachą. Dźwięk klaksonów, hałas skuterów ze źle wyregulowanymi gaźnikami i poobrywanymi tłumikami. Ulice pełne przekupek, hal targowych, stoisk z owocami i parującymi garami.
Kambodża jest jak Phnom Penh -nieokreślona, pomieszana, nielogiczna, do góry nogami.
Rządzi pieniądz, demokracja to wydmuszka w rekach kliki, na sprzedaż jest wszystko włącznie z pamięcią (Pola Śmierci w rekach Japończyków), klientelizm, Chińczycy wysiedlający cale wioski na południu, karczowana dżungla na północy, bieda, bogactwo, korupcja, nienawiść do Wietnamczyków, nieufność do białych, niezwykłą historia khmerskiej cywilizacji.
Przekraczając granice z Laosem, trafia się na stary, drewniany szlaban i sklecona budę, która dawno powinna się rozpaść. 50 m od budy stoją nowe budynki, w stylu angkorianskim, mające witać wjeżdżających do Kambodży. Nie witają, stoją puste. Na prawo od budy pełnej pograniczników, w namiocie (cztery slupy przykryte dziurawą płachtą) znajduje się punkt medyczny. Wjeżdżający otrzymuje ulotkę z informacją o zagrożeniach i numerem telefonu (w razie czego) oraz poddaje się procedurze pomiaru temperatury (w naszym przypadku 35 st., u znajomego wyskoczyło 26 st.) - większość przekraczających granice jest już martwa. Opłata za "kwarantannę" wynosi 1. czy 2. US $. Punkt medyczny jest nielegalny. Zyski z tej i innych opłat dzielone są według klucza. Im większa "cebula" złotego zegarka tym więcej ląduje w kieszeni.
Wjeżdżając do Tajlandii, opuściliśmy uniwersum pięknej biedy, gdzie materialne ubóstwo, rozgościło się w zachwycających okolicznościach przyrody. Krainę nierównomiernie rozciągająca się tysiącami kilometrów od pustyni Gobi aż po Góry Kardamonowe, rafę w oceanie lepkiej mamony z epicentrum w południowych Chinach — wysoko w górach Syczuanu i Junannu i Laosu. Rafę wyrosłą na szkieletach szlachetnych tradycji, silnego ducha, światła odbijającego się w źrenicach siedzących przy ognisku.
W Tajlandii jest normalnie, wystarczy przyzwyczaić się: do szlochu na samo wspomnienie imienia Jego (króla), widoku małp obwieszających metalowe klatki starych półciężarówek przewożących kokosy, ostrego curry i łagodności ludzi.
Bieda znaczy mniej (albo więcej). Załóżmy bezrefleksyjnie, że mniej.
W Tajlandii jest więcej śmierci na drogach, więcej tłuszczu w nogach, pośladkach, brzuchach, podbródkach, więcej hałasu, nieprzyjemnego niebieskiego światła, więcej porządku, przepisów, prawa, (a w przypadku Tajlandii, Malezji i Singapuru również lewa – choć z bronią nikt już nie chodzi, ruch lewostronny mącący półkulę pozostał), pospiechu, więcej tak zwanych życiowych mądrości w powietrzu.
Na szczęście Azja jest Azją. Nie tak łatwo ją złamać. Europa (na potrzeby tekstu wskakuje w lederhosen) to stary ramol, patrzący przez binokle i podpierający się czarną, lśniącą laską ze srebrną gałką w kształcie pudla. Azja to nastolatka z zielonymi włosami i ciemnoróżowymi tenisówkami, która rano nie wstaje z łóżka, rozpaczając po kolejne wielkiej, niespełnionej miłości, a wieczorem w euforii kolejnego zakochania się snuje wizje kariery na miarę Carnegie Hall. W Tajlandii widok ramola z nastolatką nie należy do rzadkości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz